A imię moje AEFW…

To już kolejny wieczór, kiedy z rosnącym niepokojem przyglądam się dziwnie jaśniejącej gałązce jednej z moich ulubionych akropor A.valida. Mieszka u mnie już ze dwa lata i z maciupkiej szczepki zamieniła się w sporą kolonię wielkości piłki siatkowej, zamieszkując centralne miejsce na mojej domowej rafie. W zeszłym roku był epizod, kiedy jedna gałązka straciła tkankę w ciągu kilu tygodni. Wtedy po prostu ją odciąłem i problem zniknął na długi czas, aż do początku października.

Agent specjalny do spraw trudnych

Teraz pamiętam, że właśnie pod koniec września z akwarium wyskoczył agent do zadań specjalnych, major Halichoeres chrysus – żółty wargatek – rybka, która w moim akwarium od lat pełniła funkcję czyściciela wszelkiego tałatajstwa, które zdarzyło mi się przywlec do akwarium. Do zbiornika trafił, jako wojskowy kontyngent do walki ze ślimakami nagoskrzelnymi zjadającymi montipory talerzowe. Radochy miałem sporo, bo po tygodniu po ślimakach nie zostało ani śladu, a montipory zaczęły wykazywać ślady przyrostów.  Zdecydowanie trafił mi się „kumaty” egzemplarz, bo problem marniejących talerzówek więcej się nie pojawił. Moja, w pełni zasłużona miłość do wargatka, chyba jednak nie była odwzajemniona, bo po jakichś dwóch latach rybka zdecydowała odpłynąć na Wieczną Rafę.  Nie, nie tak po prostu, że wzięła i umarła. Nie. Ona po prostu postawiła na nogi cały dom, bo postanowiła sobie wyskoczyć za akwarium.

Halichoeres_chrysus-Yellow_Wrasse

Halichoeres chrysus – często (choć nie zawsze) ten gatunek wargacza pomaga kontrolować populację wirków i ślimaków nagoskrzelnych w akwarium.

Kto u mnie był i widział cały zbiornik wie, że cokolwiek wpadnie „za” akwarium, musi tam zostać przynajmniej do najbliższego resetu zbiornika. Wargatek chyba o tym wiedział, bo usłyszałem tylko „chlup”, a zaraz potem trzepotanie się rybki gdzieś hen w niedostępnych zakamarkach szafki za akwarium.

Nie pamiętam, co wrzasnąłem, ale moje obie panie (żona i teściowa) znalazły się natychmiast u mnie w pokoju. Następuje szybka akcja zdjęcia korony i lampy z akwarium. Przystawiam lustro pod kątem do ściany i rozpaczliwie szukam rybki. Ciemno cholera. Wołam o latarkę. Pod ręka jest taka do podwodnego filmowania. Teściowa ją łapie i włącza prosto w moją twarz. Dziesięć tysięcy lumenów z lampy nurkowej powoduje, że ślepnę na dobre parę minut. Bezcennych minut, bo to przecież akcja ratunkowa dla mojego wargatka. Czas leci, a ja wytrzeszczam ślepe gały próbując zlokalizować rybę, która już od kilku minut leży za akwarium.

Jest, jest! Teściowa łapie za lustro, żona za lampę, a ja rozpaczliwie gmeram długim chwytakiem za akwarium próbując jakoś uchwycić rybę. Czas leci, ryba ledwo dycha. Odzyskałem już wzrok, ale ręce jakimś dziwnym trafem ważą dobre kilka kilogramów więcej. Nic dziwnego. Do ściany jakieś 70cm, a o wodę trudno je oprzeć. Do tego wszystkiego dochodzi to cholerne lustrzane odbicie. Rybka w lustrze po lewej, chwytak gmera w prawo, teściowej drżą ręce z lustrem.. Jak tu psia mać uratować ukochaną rybkę? Chwila przerwy, bo mógłbym przysiąc, że z kilku kilogramów zrobiło się kilka ton. Od samobójczego skoku wargacza minęło już z 15 minut. Czekam, aż mi minie zdrętwienie w rękach, a tymczasem teściowa przejmuje kierownictwo nad akcją ratunkową, próbując ogarnąć obraz zza akwarium.

Pada pomysł, żebym zamiast łapać rybkę, spróbował ją przesunąć kilkadziesiąt centymetrów w prawo, do otworu przelotowego, którym leci wąż powrotu i kable od pomp. I znów gmeranie chwytakiem za akwarium. I znów to cholerne lustrzane odbicie.  Ale jest, powoli, centymetr po centymetrze przesuwam rybę, która w końcu wpada przez otwór prosto do sumpa pod zbiornikiem.

Wargacz był poza wodą jakieś dwadzieścia minut. Przyznam, że nie wyglądało to dobrze. Rybka bezwładnie opadła na dno. Jedynymi oznakami życia było bardzo powolne poruszanie pokrywami skrzelowymi. Nic więcej nie mogłem zrobić. Można było tylko czekać… Następnego ranka znalazłem mojego wargacza w stanie, który nie pozostawiał wątpliwości, co do tego czy rybka żyje czy nie. Agent do zadań specjalnych, major H. chrysys poległ na polu chwały.

Smutne, ale żyć trzeba. Minął wrzesień. Nastąpiła polowa października. Życie w akwarium wróciło na dawne tory. I wszystko byłoby git, gdyby nie ta jaśniejąca od dołu gałązka akropory. Ciągle miałem nadzieje, że to nic, że to tylko wrażenie optyczne. Niestety to wrażenie optyczne, w ciągu tygodnia dotyczyło już kilku gałązek. Charakterystyczne plamki na tkance w zasadzie nie pozostawiały wątpliwości, ale konsylium musi być. Ułamałem kawałek korala i zrobiłem parę fotek, które następnie wysłałem dwóm kolegom akwarystom do identyfikacji. Powiedzenie, że „gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania” niestety (a może i “stety”) się tym razem nie sprawdziło. Diagnoza jednoznaczna i prosta – AEFW.

AEFW

Być może dla mniej doświadczonych akwarystów akronim AEFW kojarzy się z jakimś funduszem inwestycyjnym, ale w rzeczywistości prawda jest bardziej trywialna i niestety dość przykra. Skrót AEFW pochodzi z języka angielskiego i oznacza „Acropora Eating Flat Worms”. Po polsku oznacza grupę wirków, które zjadają akropory.

Jaja wirków składane są od zacienionej strony korala.

Jaja wirków składane są od zacienionej strony korala. Często na krawędzi żywej tkanki.

Przypomniałem sobie Majora Chrysusa. On by do tego nie dopuścił. Ledwo trzy tygodnie pływa na Wiecznej Rafie, a moje akwarium stało się miejscem bezprawia, w którym rządzą wirki.

acropora valida

Charakterystyczne przebarwienia na gałązkach akropory mogą sugerować pasożyty

Dwie rzeczy nie dawały mi spokoju. Po pierwsze, czym to dziadostwo usunąć, a po drugie, jak to zrobić w praktyce, bo koral przez dwa lata mocno wrósł w skałę i jest u nasady grubości baterii R14. Inna opcja to wyjęcie całej skały z koralem, ale sama myśl mnie wyleczyła z pomysłu. Cóż nie było wyjścia, trzeba było jakoś ułamać korala i przeprowadzić zabieg poza akwarium. Wiedziałem, że jedynym rozwiązaniem jest kąpiel zainfekowanego korala w wodzie akwariowej z dodatkiem specjalnego lekarstwa.

Otworzyłem szafkę i zacząłem przeglądać jej zawartość w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby się nadać. Znalazłem preparat do dezynfekowania korali „Koral Dip”. Spojrzałem na termin ważności na zakrętce. Hmm, szkoda, że to nie była tyluletnia whisky. Odkręciłem butelkę. Wygląda i pachnie normalnie, choć przyznam szczerze, patrząc na wiek preparatu, trudno ocenić, co jest normalne, a co nie. W każdym razie wyjścia nie miałem, bo wszystkie sklepy już pozamykane.

Jaja wirków AEFW w zbliżeniu

Jaja wirków AEFW w zbliżeniu ( zdjęcie: Joseph Weatherson)

Nastawiłem solankę do mieszania i zacząłem przymierzać się do usunięcia korala ze skały. Jedyne, co mi przychodziło do głowy, to podcinanie go za pomocą cęgów chirurgicznych. Przygotowałem salę operacyjną i zacząłem mozolne próby przecięcia nasady korala. Chrup, chrup, milimetr po milimetrze. Aż w końcu, trach. Cała kolonia leżała na boku.

Nie kijem go to pałą

Zlałem trochę wody do wiadra, dodałem mojego specyfiku według instrukcji i zanurzyłem korala w lekarstwie. Włączyłem stoper i czekam jak instrukcja przykazała 5 minut, co chwile mieszając wodę. Po wyznaczonym czasie uniosłem korala energicznie otrząsając go w wodzie. Nie wiem czego się spodziewałem, w każdym razie z jednego kawałka korala zrobiły się dwa. Patrzę na dno, jest! Jeden malutki płatek sunący po dnie wiadra. Eee, myślę sobie, tak mały wypłosz chyba nie zjadł mi jednej czwartej korala. No tak, przestarzały płyn dezynfekujący, okazał się nieskuteczny, ten wirek zginął chyba ze śmiechu jak zobaczył, z czym wyskoczyłem na jego rodzinę. Żeby jeszcze zginął, a on w najlepsze pływa sobie w wiadrze. Szlag mnie mało nie trafił, ale jedyne co mi zostało to rozejrzeć się po ofertach lokalnych sklepów.

Opłukałem korala w wodzie z podmianki i wrzuciłem do sumpa. Dokończyłem podmianę wody i usiadłem do komputera w poszukiwaniu broni o większym kalibrze. Jeden z kolegów, z kórymi rozmawiałem wcześniej poradził mi preparat „Coral Protec”, który o dziwo był dostępny od ręki w lokalnym sklepie w Londynie. Poczytałem opinie o nim i zdecydowałem, że zaraz po pracy wstąpie do sklepu akwarystycznego na zakupy.

Przechwytywanie

Wirki AEFW magazynują w swoim ciele zooksantelle i barwniki korala przez co zarówno w świetle dziennym i UV idealnie zlewają się z tkanką korala, którym się odzywiają. Źródło: http://link.springer.com/article/10.1007%2Fs00338-013-1101-6

Następnego dnia wróciłem do domu z nowym nabytkiem. Znów przygotowałem trochę wody na podmianę, abym mógł użyć wody akwariowej do opłukania korala.

Pudełko „Coral Protec”, które dostałem w sklepie zawiera buteleczkę z 20ml kremowego płynu. Od razu, poczułem charakterystyczny zapach, który skądś znałem, jednak nie umiałem sobie przypomnieć skąd. Według instrukcji należało przygotować kąpiel o stężeniu 0,5ml na 1L wody. Buteleczka ma wystarczyć na przygotowanie 40L roztworu. Miałem nadzieję, że tym razem pozbędę się dziadostwa ogryzającego moją akroporę, bo opinie o skuteczności preparatu były całkiem obiecujące. Tylko ten zapach nie dawał mi spokoju…

Już po chwili kąpieli, na dnie wiadra leżało kilkaset martwych wirków.

Zebrałem trochę wody i przygotowałem lekarstwo. Już miałem włożyć korala do kąpieli, gdy do pokoju weszła żona z pytaniem: „Co tak pachnie olejkiem eukaliptusowym?” No masz, myślę sobie, ta to ma węch. No, ale rzeczywiście, ten zapach, który nie dawał mi spokoju, był właśnie zapachem olejku eukaliptusowego do kąpieli. Mina mi zrzedła. Wczoraj zabiłem jednego wirka śmiechem, a dziś urządzę im aromatoterapię.  Normalnie super. Zacząłem kąpiel korala, odpaliłem stoper i… zadzwonił telefon. Na szczęście szybko wytłumaczyłem pani w telefonie, że nie chcę kolejnego ubezpieczenia na życie. Wróciłem do korala (dwóch części) i poruszyłem nim lekko. Uuuu, z korala posypało się setki małych brązowych płatków ruszających się konwulsyjnie. No, to macie dziady aromatoterapię. Po pięciu minutach energicznego potrząsania koralem w wodzie pływały setki, jeśli nie tysiące małych płazińców, które od kilku tygodni stołowały się na mojej akroporze. Na myśl przyszły mi szklane kule ze śniegiem. Tylko tu śnieg był brązowy.

Opłukałem korala w wodzie z podmiany i włożyłem do akwarium. Po kolejnych kilkudziesięciu sekundach, żaden z wirków się nie ruszał. Z uśmiechem na twarzy zlałem wodę z wiadra do kibelka. Niestety na koralu zostało jeszcze sporo jajeczek, więc na pewno za tydzień zaproszę młode wirki na aromatoterapie…

Post scriptum ad AEFW…

Terminem AEFW określa się ogólnie te wirki z kilku rodzajów między innymi:  Convolutriloba sp oraz Amakusaplana sp., które żerują na koralach SPS z grupy akropor zjadając ich tkankę. Z tego powodu upodabniają się kolorem do korala, na którym siedzą, przez co są całkowicie niewidoczne. Najłatwiej zauważyć ciemnobrązowe jaja, które wirki składają pomiędzy gałęziami korala, najczęściej po zacienionej stronie. Częściej jednak łatwiej jest zauważyć uszkodzenia tkanki korali niż cokolwiek innego.

Ostatnie badania nad AEFW dowodzą, że wirki mają własne preferencje, co do gatunków akropor, które atakują. Jest to pewna forma hierarchii, co oznacza, że wszystkie wirki, będą najpierw „ogryzały” konkretny gatunek akropory, zanim przejdą na inny – mniej smaczny. To tłumaczy, czemu w przypadku inwazji AEFW w akwarium inne akropory są zdrowe. To w pewnym sensie ułatwia nam walkę z nimi, bo nie musimy leczyć wszystkich akropr na raz. Badania wykazały, że kolejność preferencji wirków z rodzaju Amakusaplana sp. są następujące: A. valida > A. millepora > A. pulchra > A. polystoma > A. yongei > A. gemmifera > A. microphthalma > A. tortuosa

Drugim odkryciem badaczy AEFW, jest to, że, mimo iż wirki wchłaniają spożyte wraz z tkanką korala zooksantelle, te nie dostarczają im pożywienia, a raczej pełnią funkcje maskujące. Wirki zdjęte z korala giną z głodu po 5-7 dniach, pomimo posiadania wchłoniętych zooksantelli.

 

Coral Protec w wiekszym opakowaniu wystarcza na przygotowanie 40 litrów kapieli.

Coral Protec w wiekszym opakowaniu wystarcza na przygotowanie 40 litrów kapieli.

Post scriptum ad medicine…

Zastosowany przeze mnie preparat, okazał się bardzo skuteczny. Oczywiście koral jest dopiero w trakcie kuracji, ale efekty po pierwszej dawce są zadowalające. Na próżno by szukać dokładnego składu preparatu, ale producent poinformował, że produkt zawiera Chloroxylenol, odpowiednią mieszankę naturalnych ekstraktów i że produkt nie zawiera jodu. Te naturalne ekstrakty prawdopodobnie tłumaczą eukaliptusowy zapach, ale zobaczmy, co wiemy o głównym składniku preparatu. Chloroxylenol jest substancją antybakteryjną, antyglonową i antygrzybiczną. Jest popularnym składnikiem mydeł antybakteryjnych i preparatów do odkażania ran. Jest też głównym składnikiem preparatu Dettol służącego do mycia np. podłóg w szpitalach. Ciekawostką jest fakt, że na zachodnich forach pojawiają się sygnały, że niektórzy akwaryści zamiast preparatów akwarystycznych skutecznie dezynfekują korale właśnie w kąpielach w Dettolu.

Według producenta „Coral Protec” charakteryzyje się również skutecznością przeciwko ślimakom nagoskrzelnym, ZAS (Zoanthid Eating Spiders), RTN (rapid tissue necrosis), STN (slow tissue necrosis) i różnym infekcjom bakteryjnym.

Preparat jest dostępny w Polsce.

 

Bibliografia

http://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0042240#pone-0042240-g002

http://www.advancedaquarist.com/blog/fascinating-and-insightful-research-about-aefw

http://reefkeeping.com/joomla/index.php/current-issue/article/31-flatworms-and-other-bugs-that-make-you-see-red

http://reefbuilders.com/2014/11/07/dvh-coral-protec/

http://www.reefkeeping.com/issues/2007-09/mc/index.php

O Autorze Wszystkie posty

Bartek Stańczyk

Jestem pasjonatem mórz i oceanów już od czasów dzieciństwa, a edukacja w dziedzinie biologii morskiej pozwoliła mi na bardziej naukowe spojrzenie na typowe akwarium morskie.

Zostaw komentarz...

Translate »